Pomyślicie, co ma wspólnego „Buszujący w zbożu” J.D. Salingera z fotografią. Ciekawe, kto z was czytał te książkę, bo jeśli nie, to tym bardziej tytuł może wydawać się zagadkowy. Już raczej z filmem. „Buszujący…” to gotowy scenariusz. Salinger do końca życia nie zgadzał się na adaptacje filmowe swoich utworów, po tym jak jedno z jego wczesnych opowiadań przerobiono na łzawy hollywoodzki melodramat. W jednym zdaniu. „Buszujący…” to kilka dni z życia 16 letniego młodego chłopaka z Nowego Jorku, który ucieka ze szkoły. Holden (to główny bohater. „Świat dorosłych przedstawiony jest jako udawany, sztuczny i pełen pozorów (ang. phoney), dzieciństwo zaś jest idyllicznym czasem, w którym panują zasady naturalności i autentyzmu (reprezentowane przez Phoebe). Książka jest apoteozą dzieciństwa, co w sposób szczególny podkreślone jest przez metaforę buszującego w zbożu, czyli osoby, która łapie dzieci na moment przed ich upadkiem z klifu (metafora dorosłości)
Wyizolowanie jednostki ze społeczeństwa (Holden chce uciec i udawać głuchoniemego)
Upadek amerykańskiego społeczeństwa, krytyka kultury masowej (Holden np. często podkreśla, że nie lubi filmów, a swego pracującego w Hollywood brata nazywa prostytutką)” To ze Wikipedii. Nie chce mi się wymądrzać, jeśli ktoś juz to całkiem dobrze przedstawił. I to wystarczy.
Gdy „Buszującego…” przeczytałem pierwszy raz w 1967 roku (drugie wydanie polskie – pierwsze 1961, w Stanach „B” wyszedł w 1951), byłem jak każdy młody człowiek zafascynowany bohaterem. (Przed chwilą zabiłem muchę na Macu-packą na klawiaturze- na szczęście nie przykleiła się). Jego bezkompromisowością, pokazywaniem obłudy i fałszu, itp, itd ludzi. Teraz po przeczytaniu tego samego egzemplarza drugi raz w życiu, Holden podoba mi się nadal, ale nie wiem czy w wieku 64 lat takie frontalne, całkowite atakowanie zastanego porządku ma sens. Bo tak naprawdę, nawet w „B..” Holden zawsze próbuje znaleźć coś pozytywnego w ludziach, których początkowo tak atakuje, wyśmiewa. (zresztą głównie w myślach). Doświadczenie uczy nas, że każdy człowiek, każde działanie, każda rzecz nie jest jednoznacznie negatywna czy pozytywna. Oczywiście często tej pozytywnej materii jest bardzo mało, czasami dosłownie szczątkowo. I tu dochodzimy do fotografii.
Czy ja chcę być takim Holdenem, próbującym jakoś ogarnąć ten galimatias związany z fotografią od czasu nastania cyfry? I to nie tylko ogarnąć, ale tez próbować sobie to wytłumaczyć, jasno stanąć po określonej stronie, wymknąć się ze „szponów” postmodernizmu, gdzie wszystko jest dozwolone, czyli brak wszelkich odniesień i wartości.
Przecież obecnie w żadnej dziedzinie sztuki nie istnieje tzw krytyka. Sa omówienia. Nikt nie powie prosto z mostu: to jest niedobre, to jest nieprawdziwe, to jest słabe, mimo że czytane/oglądane itp przez wszystkich. Poprawność polityczno-towarzyska króluje. Więc po co mam się wychylać przed szereg. Ten blog też jest miernie czytany, prawie żadnego odzewu. Z drugiej strony nie trąbię dookoła: „Piszę blog, piszę blog!!! To co ogłaszam na FB i prześlę do około 130 osób z listy mailingowej to wszystko co robie dla marketingu.
Ale na pewno nie chciałbym prowadzić letniego blogu takiego informacyjno-stwierdzającego, że zjadłem śniadanie. Więc pewnie jednak będę takim Holdenem, ale z większym bagażem doświadczeń i nie tak ostrym.
Ponadto polecam bardzo dobrą biografię „Salinger”. Napisać biografię pisarza, który zdaje się w 4 lata po wydaniu „Buszującego..”, w zenicie sławy zrywa dosłownie więzi ze światem, nie udziela wywiadów, nie daje się fotografować i zaszywa w miejscowości Cornich w stanie Vermont – to nie lada sztuka. Uważam, że autorom udało się. Powstała taka mozaika z tysiąca wypowiedzi, wspomnień.
Zdjęcia do tego, właściwie niefotograficznego wpisu, pochodzą z dwóch filmów cz-b, które ostatnio wywołałem. Szeroki nie wyszedł najlepiej, dlatego tylko jedno